Świadectwo Jednej z Was

Matka… Mama… Ile mi dała? Nieustająco kojarzy mi się ze słowem Tata, Rodzice, Rodzina, Życie…

Otrzymałam Życie… Jestem… i dlatego muszę żyć owocnie… żeby nie pozostało po mnie NIC…

Długo się zastanawiałam co tu napisać, czym się z Wami podzielić. Jest tyle zdarzeń, chwil, Ludzi o których warto wspomnieć, o których wręcz powinno się tu napisać, bo pozostawili „ciepły ślad” w moim życiu.

Ale zacznę od początku. Urodziłam się w szczęśliwej rodzinie i mogę powiedzieć, że Bóg dał mi naprawdę łaskę szczęśliwego dzieciństwa. Moje wychowanie było wręcz „idealne” pod kątem Wiary. Ja nie pamiętam niedzieli żeby Moi Rodzice nie poszli do Kościoła. Pamiętam, że Wiara była dla mnie zawsze Czymś co było w Moim Domu. Pamiętam jako dziecko że było to dla mnie tak naturalne, że nie było żadnych znaków zapytania. Na swoją pierwszą pielgrzymkę zabrała mnie Siostra. Co było powodem? Powiedziałabym że był błahy… bo obiecałam sobie że jak się dostanę do Liceum, to pójdę Maryi za to podziękować… bo wcześniej chodziła Moja Siostra i pewnie mi tym zaimponowała, bo kiedyś chodził również Mój Tata- tu ukłon w kierunku 10 biało-czerwonej. Nie było to nic wzniosłego, żadne dramatyczne wydarzenie… Zaczęło się w 15 Fioletowej, w której grała Siostra Alicja- kurczę…  to naprawdę trzeba było usłyszeć- Ona, osoba delikatnej budowy ciała i ten Jej Wielki (podług Niej samej) Akordeon :) a nogi same niosły dzięki atmosferze jaką stworzył Ojciec Konrad Komor (dziś już Świętej Pamięci) i Alibabki. Chociaż nie zawsze było łatwo… Do dziś pamiętam dzień trzeci- zalało nam skróty za Nowym Miastem (teraz o tym wiem, bo wtedy bladego pojęcia nie miałam;)) i szliśmy z 50 km… a ja już nie mogłam, nie miałam siły… taka 13-latka, która nie umie w sobie znaleźć już więcej siły fizycznej i płacze… do dziś pamiętam, że ból fizyczny jaki wtedy przeżywałam był dla mnie czymś nie do pokonania… a Modlitwa i Śpiewy jedynie były obok mnie… a raczej ja byłam obok tego wszystkiego…

A Bóg dał mi dojść na Jasną Górę, pomimo mojej młodej psychiki, pomimo „szczenięcego spojrzenia na świat”. A jak już zobaczyłam Maryję wydarzyło się coś, co zostanie w mojej pamięci do końca życia. Mój Tata – Głowa Rodziny, Mężczyzna, Moja Ówczesna Męska Podpora – płakał… Nie umiem do dzisiejszego dnia powiedzieć co wtedy czułam… Ale było to niesamowite zobaczyć Kogoś tak ważnego dla mnie, kto nigdy nie wyrażał aż tak swoich uczuć, w pełnej Pokorze przed Najpiękniejszą z Matek…. I wtedy wiedziałam, że właśnie dla takich chwil warto… Warto poświęcić siebie, swoją siłę, swój honor, aby stać się Niczym i zrozumieć Boską Wielkość. A to było 18 lat temu…

I zapewne wszystko byłoby pięknie do dnia dzisiejszego gdyby nie fakt, że po czterech latach od tamtego wydarzenia stało się w moim życiu coś co nauczyło mnie pokory na resztę życia… Mój Tata zginął, a mój świat się zawalił… Do dnia dzisiejszego zbieram zapewne pokłosie tego przeżycia, ale tamten czas był dla mnie dramatem nie do opisania… Pamiętam że zbliżała się pielgrzymka, która była dla mnie Moją Drogą Krzyżową. Z jednej strony pogodzenie się ze stanem faktycznym, a z drugiej niemożność zapomnienia chociaż na chwilę o tej tragedii jaka mnie dotknęła… długie rozmowy z Braćmi, Siostrami, Ojcem, Bratem Klerykiem pomagały… Nie uleczyły od razu- to była zbyt wielka rana i zbyt świeża, ale obecność i świadomość że mam tylu ludzi wokół była nieoceniona. Każda „Zdrowaśka”, każdy krok na tym szlaku były dla mnie krokiem w nowe życie, w życie w którym musiałam przestać być dzieckiem, a szybko zacząć być ogarniętą Kobietą pełną siły, a to wcale nie było łatwe. Teraz już wiem, że każda Droga Krzyżowa kończy się Zmartwychwstaniem- nawet ta najcięższa- ta w której Będziesz miał/miała Bracie Siostro gwóźdź wbity nie w rękę, nie w nogę, ale prosto w Serce- w najwrażliwszą część Twojego JA.

Czasem sobie myślę, jak ja mogłam to przeżyć? Dużo Przyjaciół powtarzało mi wtedy- skąd Ty masz siłę? Jak Ty możesz się tak dobrze trzymać? A to przecież nie jest tak że ból minął od razu… ja już umiem po prostu o tym mówić i nauczyłam się żyć. Wiara była ulgą- bo jak nie wierzyć że Mój Tata teraz ma lepiej? Jak nie wierzyć że przecież niedługo się jeszcze zobaczymy… Wierzę, że jeśli Ktoś bliski odchodzi do Boga to mamy tam Kolejną Osobą która może się też za nami wstawić… W końcu Któż jak nie Oni. Ja miałam to szczęście, ze Mój Tata też pielgrzymował i do dziś na każdej Mszy na WPP codziennie mi staje przed oczami- zwłaszcza w chwilach modlitwy powszechnej w intencji Zmarłych Pielgrzymów. Pan Bóg dał także Jemu tą łaskę pielgrzymowania, a w ostatnim roku Jego Życia- pozwolił pomimo wielu przeciwności ostatni raz pielgrzymować do Maryi w swojej grupie- i to niezapomniane wspomnienie mijania się w drodze- ja w fioletowej- On w 10 Biało-Czerwonej :)

Zapewne powinnam się podzielić dlaczego Zielona? Myślę, że to po prostu miała być MOJA GRUPA :) Fioletowa przestała istnieć, a Zieloni Ludzie (na pewno jeśli to czytają wiedzą że to Ich sprawka:))  przygarnęli zabłąkane Fioletowe Duszyczki. Od pierwszego dnia już na etapie do Raszyna wiedziałam, że Zieleń jest Moim Pielgrzymkowym Domem. I tak się rozpoczęła Nasza Przyjaźń:) Nie zawsze było kolorowo i przyjemnie, ale zawsze Szczerze i Otwarcie, bo w końcu Nie znamy się dla przyjemności :) My się Kochamy czasem Ciężką Miłością, ale nawet po kilku tygodniach ciszy Jesteśmy prawdziwym Rodzeństwem- Jesteśmy prawdziwą Zieloną Rodziną, bo w końcu po dwunastu (chyba ;) ) latach można tak powiedzieć.

Niestety docenia się zawsze to co się traci… a ja zrozumiałam ile dla mnie Znaczycie Zieloni jednego roku, jak nie dostałam urlopu… odprowadzałam Was do Jana Pawła… Wy skręciliście wtedy w prawo (była zmiana w przejściu przez Wawę), a ja w lewo… i szłam i szłam do tej pracy, słysząc tubowe dźwięku, chlipiąc pod nosem, a ludzie patrzyli na mnie zapewne dziwnie… no i kolejny CUD – weszłam do pracy z rozmazanym makijażem (oczywiście nieświadomie), toną mokrych chusteczek i jednak nie brnąc w szczegóły- dostałam urlop o dwa dni wcześniej niż miało być pierwotnie… Oczywiście jak tylko Ktokolwiek z Was do mnie zadzwonił to oczywiście starałam się być twardą, a po odłożeniu telefonu dalej moczyłam chusteczki pytając dlaczego to życie jest tak skonstruowane, że ja nie mogę tam być z Wami, tylko muszę pracować. Ale dojechałam do Was na Mój Ulubiony wówczas nocleg Alfonsów i byłam chyba najszczęśliwsza na świecie tego dnia- jak mogłam zobaczyć Was i te tony plecaków, namioty, usłyszeć ten charakterystyczny dźwięk tubowy :)

Muszę się Wam przyznać, że pielgrzymka nauczyła mnie baaaaaaardzo wiele, począwszy od wyzbycia się traumy na punkcie robaków ;) (jeśli np. zobaczyłam szczypawkę w namiocie, ciężko było usnąć nawet pomimo zmęczenia), poprzez naukę otwierania się na Innych, ale przede wszystkim daje mi możliwość skupienia się na Modlitwie, która zapewne w ciągu roku jest przytłumiona przez pogoń za doczesnością (praca, praca, praca…)… co roku przypominam sobie pokorę jaką powinnam posiadać, a którą tak łatwo stracić… Jest to dla mnie czas który dobitnie daje mi do zrozumienia, że nie żyję na tym świecie jedynie dla siebie- że czasem proste zapytanie Kogoś Kto idzie obok mnie o cokolwiek- może być dla Niego czymś czego właśnie potrzebuje… że każda wylana łza w drodze to jest łaska, którą warto wylać, żeby poczuć siłę do dalszej drogi, drogi Życia…

Jedna z Was

Jeden komentarz

  • Siostra Kasia
    04/05/2013 - 13:18 | Stały link

    Czytając to świadectwo przyznam się bez bicia ze się popłakałam jak małe dziecko. Wszyscy jesteśmy jedną wielka rodziną i zawsze będziemy się wspierać. :) Do zobaczenia w sierpniu!

  • Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

    *

    Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>